Zdrowe nawyki żywieniowe od niemowlaka do starszaka: rozmowa z Zuzanną Wędołowską – Szpinak robi bleee

Każdy rodzic chce, żeby jego dziecko jadło zdrowe i odżywcze posiłki – a rzeczywistość z maluchem często te pragnienia weryfikuje.
Już w czasie ciąży mamy zastanawiają się, jak ich ciążowe zachcianki wpłyną na dziecko. Potem mierzymy się z kolkami, neofobią, wybiórczością pokarmową, presją ze strony rodziny czy lekarzy, aż wreszcie dziecko idzie do placówki i pozostaje nam nadzieja, że będzie dobrze wybierał to, co zje.

Jak sprawić, by dziecko miało dobre nawyki żywieniowe? Jak je wspierać w wyborach, żeby miało dobrą relację z jedzeniem, a przy tym rosło zdrowe? Co jest równie – jeśli nie bardziej – istotne od tego, ile składników odżywczych przyjęło dziecko w ciągu dnia?
O zdrowych nawykach żywieniowych od niemowlaka do starszaka posłuchasz w rozmowie z Zuzanną Wędołowską, autorką bloga Szpinak robi bleee.
Wspomniane w rozmowie
„Słownik obrazkowy. Jedzenie i picie. Mój najpiękniejszy polsko-angielski słownik obrazkowy”
„Skąd pochodzi nasze jedzenie”
Marta Kostka i Zuzanna Wędołowska „Rozgryzione. Przewodnik po żywieniu dzieci”.
Transkrypcja webinaru
Anita Jonczyk: Zuziu, strasznie się cieszę, że jesteś moim gościem! Że przyszłaś na moje zaproszenie, że jesteś patronką naszej książki. Wiem, że wcześniej zafascynowałaś się „Skąd pochodzi nasze jedzenie”, a teraz, przy tej książce – „Jedzenie i picie” – wspierałaś nas przy promocji. Bardzo się cieszę! Od początku chyba śledziłam twoje wszystkie poczynania i te problemy mojego dziecka rosły razem z tematami, które opracowałaś.
Zuza Wędołowska: Czyli razem z problemami mojego dziecka.
Anita: Dokładnie. Chyba mamy synów w podobnym wieku, bo Florek ma 8 lat, a twój też już jest szkolny, prawda?
Zuza: Tak!
Anita: Zuzia Szpinak robi bleee – wszyscy tak kojarzą. Przedstaw się, proszę, i powiedz kilka słów o sobie.
Zuza: Nazywam się Zuzia Wędołowska, jestem dietetyczką i psycholożką i zajmuję się tematyką żywienia dzieci. Wspieram rodziców w dbaniu o takie dobre nawyki, ale przede wszystkim taką dobrą relację dziecka z jedzeniem, czyli o to, żeby jedzenie sprawiało przyjemność i żeby dawało nam radość. Żebyśmy chcieli jeść dobrze. Bo tak naprawdę jak chcemy jeść dobrze, to dobre jedzenie nam samo lepiej wychodzi. Specjalizuję się w temacie żywienia dzieci właśnie – od tego okresu rozszerzania diety, przez wszystkie bolączki, wtedy, kiedy dzieci nam niekoniecznie aż tak bardzo chcą jeść warzywa i to, co byśmy chcieli. Również tematyką słodyczy, nadmiernej czasami ochoty dzieci do jedzenia słodyczy.
Prowadzę bloga Szpinak robi bleee i wszędzie w internecie tak możecie mnie znaleźć. Oprócz tego jestem też współautorką książki „Rozgryzione”, wydanej nakładem wydawnictwa Znak, do której Państwa bardzo serdecznie wszystkich zapraszam. To tyle.
Czy preferencje żywieniowe mamy w ciąży mają wpływ na późniejsze preferencje dziecka? Czy dziecko później preferuje jakieś konkretne smaki?
Anita: Super, Zuziu. Wybrzmiały mi tutaj dwa słowa: relacje i nawyki. Relacje to jest to, na co my w naszym wydawnictwie zwracamy uwagę na każdym kroku, przy każdej książce, przy każdym wprowadzaniu tematu dziecku od najmłodszych lat. A nawyki – to jest temat naszego webinaru, czyli Zdrowe nawyki żywieniowe od niemowlaka do starszaka.
Powiedz mi, czy to jest tak, że wszystko zaczyna się w okresie prenatalnym? Że to, co mama je, jakieś fast foody, to dziecko potem ciągnie do tego? Czy jak je, nie wiem, kwaśne rzeczy, albo tylko jarmuże i awokado, to to dziecko też tak potem je?
Ja chciałam od razu podkreślić, że bardzo bym chciała przez ten webinar trochę z jednej strony pokazać wpływ nas, rodziców, ale z drugiej trochę zdjąć z barków rodziców, bo my wszyscy jesteśmy tacy, wiesz – chcemy tak bardzo wspierać, wszystko robić dobrze i sobie dokładamy. Więc pytanie, czy to naprawdę się wszystko w okresie prenatalnym zaczyna?
Słowniki wspierające rozwój mowy: o jedzeniu i nie tylko
Zuza: To znaczy – na pewno jest tak, że zaczyna się wtedy smakowanie dziecka. W sensie – dziecko zaczyna smakować produkty, zaczyna poznawać jedzenie, zaczyna kształtować swoje preferencje smakowe rzeczywiście już w łonie matki.
Natomiast to nie oznacza wbrew pozorom – takie mamy często skojarzenie – że nawyki żywieniowe, preferencje smakowe, że one są jakieś takie… bardzo trwałe. Że jeżeli do czegoś się przyzwyczaimy, to to już będzie na całe życie. Tak naprawdę my się uczymy jeść i uczymy się poznawać nowe smaki przez całe nasze życie.
Myślę, że każdy z nas znajdzie jakiś produkt, który polubił niedawno, w ciągu roku, dwóch lat, albo produkt, który wcześniej nam smakował, a w tej chwili już niekoniecznie.
Ja tak mam na przykład z bardzo słodkimi słodyczami. Jeszcze 10 lat temu powiedziałabym, że nie ma słodyczy, które są dla mnie zbyt słodkie. A w tej chwili myślę, że jest już duża grupa takich produktów, które mi po prostu nie smakują. Bo nasze smaki – nasze preferencje smakowe – będą się zmieniały przez całe nasze życie. I to daje nam właśnie taki luz – to nie jest tak, że jeżeli na przykład nasze dzieci mają dwa, trzy latka i nie jedzą warzyw, to już nigdy, absolutnie, przez całe życie tych warzyw nie polubią. Natomiast to, co się dzieje w okresie ciąży, to jest to, że dzieci zaczynają w ogóle kształtować to próbowanie, zaczynają się przyzwyczajać do tego, że istnieją różne smaki.
Anita: Smakować!
Zuza: Tak! One smakują, one wdychają – można tak powiedzieć – bo już w łonie matki wody płodowe mają specyficzne aromaty i smaki. Czyli w zależności od tego, co mama będzie jadła, to wody płodowe będą miały niosły różnorodne doświadczenia dla dziecka. I dziecko, po prostu można tak powiedzieć, że całym sobą wchłaniają te smaki, bo i połykają wody płodowe, i wdychają je nosem. I w ten sposób rzeczywiście zaczynają uczyć się rozpoznawać różne smaki.
Są takie badania, które sprawdzały, na ile dzieci później przetrzymują te preferencje po okresie ciąży. I rzeczywiście jest taki niewielki wskaźnik, że jeżeli np. na przykład dziecko było narażone…
To było tak, że oni podawali kapsułki, które zawierały specjalne ekstrakty, na przykład z marchewki czy z jarmużu. I czy dziecko w późniejszym czasie jest bardziej chętne do próbowania tych rzeczy? Rzeczywiście – tak minimalnie możemy uznać, że potrzebuje mniej prób, żeby polubić dany produkt, ale absolutnie nie jest to w żaden sposób determinujące. I myślę, że warto… Szczególnie, że w okresie ciąży to nasze żywienie… No, my byśmy często chciały, żeby było idealne.
Anita: Takie impulsywne raczej jest!
Zuza: Ale nasze organizmy nam często mówią, że no… niekoniecznie. Niekoniecznie to będzie aż tak różnorodnie i aż tak ciekawe, co – tak sobie ciekawostkę, anegdotę można opowiedzieć – że to też ma swoje uzasadnienie biologiczne i ewolucyjne. Bo jeszcze pewnie dzisiaj zahaczymy o tę neofobię, która się pojawia u starszych dzieci, czyli lęk przed próbowaniem nowych rzeczy.
Można też wyśledzić podobne zachowania właśnie u kobiet w ciąży – ze względu na to, że jest to okres wrażliwy na zatrucia, na przykład pokarmowe. Mamy mniejszą ochotę na próbowanie niektórych potraw, przy których jest większe ryzyko zatrucia, czyli na przykład są nowe, nieznane, dziwnie pachną. Jesteśmy na to bardziej wyczulone w okresie ciąży. Czyli nasz organizm trochę chroni nas przed potencjalnym zatruciem, które mogłoby być rzeczywiście niebezpieczne dla płodu.
Anita: Ale też w kółko jemy to samo, nie? Jak już mamy na coś smak, to tak raz na tydzień czy co kilka dni chcemy przyjmować pewien rodzaj pokarmu.
Zuza: Dokładnie, więc tak naprawdę w okresie ciąży oczywiście ważne jest, żeby dbać o swoją dietę, ale nie tylko ze względu na kształtowanie smaków dziecka. Natomiast tym, co tak naprawdę bardziej wspiera dziecko w wejściu w rozszerzanie diety z większą ochotą na próbowanie, to jednym z takich czynników – bo oczywiście tych czynników jest bardzo, bardzo dużo – jest różnorodność naszej diety. I powiedziałabym, że może mniej w okresie ciąży, a bardziej w okresie karmienia piersią.
Dieta mamy podczas karmienia piersią
Anita: I właśnie to było moje kolejne pytanie: czy to potem przechodzi na karmienie piersią?
Zuza: Tak, i tutaj mamy częste zalecenie, mam nadzieję, że to się zmieniło – kiedy ja jeszcze zaczynałam karmić piersią osiem lat temu, to było to intensywniejsze. Takie zalecenie, że jednak trzeba uważać – tego nie jeść, tego nie jeść, absolutnie.
Anita: Ja to pamiętam. To był koszmar! Florek miał takie kolki i ja miałam po prostu rozpisane, co mogę jeść, co nie, i w jakiej częstotliwości, i czy w papce, czy w tym… To było po prostu, wiesz, trochę jak ninja…
Zuza: Wyszukiwanie jak detektyw – czy jak zjadłam tego orzeszka, to czy on tę kolkę wywołał? Tymczasem przełożenie tego, co jemy, na zachowania dziecka, na te bolesności dziecka, jest bardzo nikłe. W niewielkim stopniu to ma jakikolwiek związek ze sobą.
Natomiast dla kształtowania preferencji smakowych dzieci istotne jest to, że mleko – podobnie jak wody płodowe – będzie zmieniało swój smak. I my się tego wcale nie musimy bać. Wręcz odwrotnie – my chcemy na to trochę dziecko narażać, bo dzieci właściwie lubią to, że smak się zmienia.
I znowu mamy takie badania, które patrzą na to, na przykład – kiedy mamy jadły albo dostawały produkty nasycone czosnkiem, to ich dzieci bardzo chętnie takie czosnkowe mleczko właśnie wypijały, bo to jest coś nowego, coś innego. I to przyzwyczaja organizm dziecka do takiej różnorodności, wszystkożerności, czyli do tego, do czego jesteśmy stworzeni jako ludzie – żeby jeść różne produkty, żeby próbować różnych produktów.

Dzisiaj dosłownie to tłumaczyłam mojemu synowi, bo się tym zainteresował – że jesteśmy do tego stworzeni, że dzięki temu nasza dieta jest bogata i ma największe szanse być dobrze zbilansowana. Więc dziecko przyzwyczaja się do tego, że mleko matki smakuje zawsze w nieco inny sposób, i wtedy ciutkę łatwiej jest mu wejść w tę różnorodność w okresie rozszerzania diety.
Mówię „ciutkę łatwiej”, bo to nie jest znowu taki determinant, że absolutnie dzieci, które na przykład nie są karmione piersią, albo których mama musiała mieć bardzo ubogą dietę w okresie karmienia piersią, to, że one już nic nie będą jadły w czasie rozszerzania diety. Absolutnie tak nie jest.
Anita: Tak jak mówię. Po prostu nie będą miały tylu bodźców co ktoś, kto próbował od słodkich do ostrych.
Zuza: My jesteśmy bardzo elastyczni w kształtowaniu preferencji smakowych, więc naprawdę długa droga przed naszymi dziećmi, żeby rzeczywiście polubić lub nie polubić jakichś smaków.
Rozszerzanie diety bez wyrzutów — między słoiczkiem a ekogotowaniem w domu. Jak wspierać dobre nawyki na początku rozszerzania diety?
Anita: OK, dobrze. To idziemy dalej – rozszerzanie diety. Tutaj znowu – jak nie zwariować? Podkreślę – osiem lat temu to też było według konkretnych zaleceń. Gluten między tym a tym miesiącem. Najpierw marchewka, kartofelek, potem dalej. Na szczęście to już się zmieniło. Teraz już przy drugim dziecku miałam takie „uff!”, bo ono po prostu siedziało przy nas, przy stole w kuchni, i z naszego talerza wiele rzeczy próbowało. I było to o wiele lżejsze, przyjemniejsze. My też zdrowo jemy, więc to też było łatwiejsze – nie musieliśmy osobno dla niej gotować. Ale jest zmiana.
I teraz powiedz, Zuziu, jak nie zwariować? Od tego, dokładania sobie, że musiki czy słoiczki daję dziecku, po to, że wszystko musi być, wiesz, eko, niepryskane z ogródka.
I chcę podkreślić, że to fajnie, że się staramy, angażujemy, patrzymy na pochodzenie tych produktów, które dajemy dziecku, ale też znowu – żeby sobie nie dokładać, żeby ten ciężar na nas taki nie spadał, tylko – właśnie tak, jak mówisz – od początku to było lekkie i przyjemne, a nie stresujące. Jak rozszerzać dietę, żeby te nawyki żywieniowe były od początku fajne?
Odkrywajcie różnorodne jedzenie z książką
Zuza: Myślę, że głównym problemem w czasie rozszerzania diety, który się wtedy zaczyna, jest to, że idziemy ścieżką takiego bardzo dietetycznego sposobu myślenia, czyli tego, czego jesteśmy nauczeni już od wielu lat, od dzieciństwa, a już na pewno od okresu nastoletniego, kiedy większość z nas ma jakieś doświadczenia z dietami i różnymi zmianami w sposobie żywienia.
Na przykład – czy chcemy jeść wegetariańsko, czy wegańsko. Zaczynamy się tym wszystkim interesować. I żywienie w perspektywie współczesnej jest właśnie przedstawiane przede wszystkim jako źródło składników odżywczych. Czyli – patrzymy na produkty, na jedzenie przez pryzmat tego, czy ono nam dostarczy składników odżywczych, czy będzie odżywcze, ile ma kwasów, ile ma tłuszczów, ile ma białka, ile ma witamin, składników, czy jest bezpieczne, czy nie jest bezpieczne itd. Czyli po staremu – piramida żywieniowa.
Bo teraz już mamy talerz żywieniowy. Jeszcze głębiej, bo zastanawiamy się – OK, jeżeli potrzebuję żelaza, to jakie produkty bogate w żelazo mogę znaleźć? Uczymy się, jakie produkty są dobre dla jelit, jakie produkty są dobre dla mózgu. To jest dosyć skomplikowane. I mamy też takie poczucie, że żywienie jest strasznie skomplikowane, bo jest tak strasznie dużo tych składników, a to niemowlę jest takie małe. I ono też potrzebuje tego wszystkiego – i jak to zbilansować?

I najpierw się uczymy tego, jak to zbilansować, czyli gromadzimy wiedzę żywieniową. Aha – bo żelazo, bo białko, bo najpierw kurczaczek, a potem coś tam. I oczywiście ta wiedza żywieniowa będzie bardzo różna, w zależności od tego, na kogo trafimy, na przykład w internecie, i skąd będziemy czerpać wiedzę. Natomiast druga jest rzecz, że potem się stykamy z naszym dzieckiem. I co z tego, że w naszej głowie miałyśmy idealną wizję tego, że dziecko będzie jadło na śniadanko owsiankę, my tam będziemy dodawać ziarna konopne, żeby było dużo żelaza, a na obiad to będziemy sobie robić ekologiczną zupkę z marchewki i z tej cukinii, co ją babcia zbierała dla nas latem, jak potem dziecko nie ma ochoty tego spróbować.
Albo zjada, ale jedną łyżeczkę, a tak naprawdę to najchętniej by zjadało chleb. I zderzamy się z tym, że nasze oczekiwania co do rozszerzania diety, w ogóle co do żywienia dziecka – one się nie realizują.
I problem jest taki, że jeżeli my się przed rozszerzaniem diety skupiałyśmy — czy skupialiśmy – głównie na aspekcie odżywczym jedzenia, to bardzo trudno jest to dowieźć razem z dzieckiem, bo nie jesteśmy w stanie dosłownie mu tego wepchnąć do buzi. I bardzo dobrze, że nie jesteśmy! Absolutnie tego nie powinniśmy robić!
Ale tym, co nas może uratować i dać nam trochę więcej spokoju, jest właśnie przeniesienie ciężaru z myślenia o tym, że jedzenie ma dostarczyć przede wszystkim ważnych składników odżywczych, czy też ma być źródłem odżywienia tego dziecka, na inne aspekty, które też są ważne. Bo jedzenie to nie tylko składniki odżywcze. I na to, jakie nawyki dziecko będzie miało w przyszłości, wpływa wiele rzeczy. Wpływa to, jaka jest atmosfera przy stole. Wpływa to, czy podajemy różnorodne pokarmy, czy dajemy dziecku przestrzeń do zabawy, do swobodnego poznawania jedzenia.
Anita: Czy jemy razem z nim, czy je sadzamy na krzesełku i: „masz, teraz to będziesz jeść”.
Zuza: Dokładnie. Czy jesteśmy z nim w ogóle przy posiłkach? Czy karmimy też dziecko i jemy razem z nim te same produkty? Jakie to są produkty? Jak bardzo różnorodne? Czy dziecko się czuje dobrze przy stole? Czy ono chce siadać do tych posiłków? I jak sobie postawimy za cel czy też pomyślimy, że rozszerzanie diety to jest bardziej zaproszenie dziecka do mojego stołu, że ja chcę mu pokazać, jakie jedzenie jest dobre…
Anita: Chcę mu pokazać różne smaki.
Zuza: Chcę mu pokazać to, co ja lubię jeść, jakie potrawy my lubimy gotować.
Anita: Tak – jakie wartości chcę mu przekazać? Czy chodzi o zdrowe odżywianie, czy o pochodzenie jedzenia? Czy właśnie o kulturę jedzenia, że na przykład rozmawiamy, a potem dziecko idzie do przedszkola i „przy jedzeniu się nie gada, bo się w brzuszku źle układa”?
Zuza: Tak, „jedzeniem się nie bawimy”. Absolutnie tak.
Anita: Wszystkie te wartości, które chcemy mu przekazać, to my po prostu nimi żyjemy. Przy stole nie tylko wkładamy mu je do głowy, mówiąc i próbując, tylko nimi żyjemy.
Zuza: I też sobie pomyślałam o tym, że jasne – odżywianie i dostarczenie dobrych składników odżywczych jest ważne. Nie chodzi o to, żeby podać cokolwiek w czasie rozszerzania diety, ale pamiętajmy też, że w ogóle najważniejszym źródłem pokarmu nadal w czasie rozszerzania diety jest mleko.
I to nie jest tak, że dzieci absolutnie od pierwszego dnia rozszerzania diety potrzebują ileś tam białka, ileś tam żelaza, ileś tam różnych rzeczy. One się tego będą uczyć i powoli przechodzić na pokarmy stałe, i powoli uczyć się dostarczać sobie kalorii, składników odżywczych z tych pokarmów stałych.
Ale przede wszystkim ten okres rozszerzania diety jest po to, że dziecko ma się nauczyć jeść. Technicznie – ma się nauczyć, jak gryźć, jak połykać, jak żuć, jak chwytać jedzenie, jak łapać łyżeczkę. To jest mnóstwo umiejętności, mnóstwo nowych, trudnych umiejętności dla dziecka. I ono potrzebuje wielu prób, wielu starań. I mamy po prostu cierpliwie czekać, aż dziecko się tego nauczy, i dawać mu różnorodne jedzenie. Ale dziecko też w czasie rozszerzania diety poznaje jedzenie.
Czyli znowu – jak podajemy mu raz marchewkę, a raz brokuła, raz zupkę, raz lasagne, a raz jakieś kotleciki z kurczaka, to dziecko chłonie wiedzę o tym, jakie to są pokarmy.

Jego organizm uczy się… koduje… trawić te pokarmy, zaczyna rozpoznawać – które ma więcej kalorii, co trzeba zrobić, jakie enzymy uruchomić, żeby to trawić. Ale też jego mózg zdobywa doświadczenie, uczy się: „Aha, tych pokarmów jest tak dużo!”, „Marchewkę muszę ścisnąć z taką mocą, a brokuła z taką mocą”, „A to muszę rozgryźć inaczej niż na przykład kruchy chleb czy rozpływający się w ustach pokarm”. Więc to jest mnóstwo, mnóstwo informacji.
Jak się na tym skupimy, że dziecko ma poznać jedzenie, że ma nauczyć się jeść i że to jest najważniejsze w rozszerzaniu diety, to łatwiej nam pójdzie podawanie różnorodnych pokarmów i odpuszczenie tego, że OK, moje dziecko zjadło jedną łyżeczkę albo właściwie większość wyrzuciło na ziemię. I nie będziemy się aż tak strasznie stresować tym, że może nie dostarczyliśmy tego białka i węglowodanów, i błonnika czy czegoś tam jeszcze.
Anita: Wiesz co, powiedziałaś dwie bardzo ważne rzeczy, które mi osobiście dokładały, jak pierwszy raz rozszerzałam dietę dziecka.
Po pierwsze to, że teraz rozszerzamy dietę po szóstym miesiącu i mówi się głośno, że dziecko ma czas, już nie wiem, do którego miesiąca – dwunastego czy którego, że stopniowo przechodzi z mleka na inne posiłki. Kiedy myśmy rozszerzali dietę, to było po czwartym, piątym miesiącu. I to było w tym tygodniu, to w kolejnym…
Pamiętam, że leżeliśmy w szpitalu przez pierwszy rok życia, dużo byliśmy w szpitalu z naszym dzieckiem, i na różnych pediatrów trafialiśmy. I byli jedni, co z tym byli OK, już znali nowe zalecenia, a inni po prostu wręcz dokładali: „A to on już ma siedem miesięcy i jeszcze nie je zupek?”. I to, że mówisz o tym głośno, i inni specjaliści i pediatrzy też już teraz są w tym zakresie lepiej wyszkoleni, niż byli kilka lat temu – że mamy ten czas, że to nie jest dzisiaj to, jutro to, za tydzień to, tylko że mamy pół roku czy kilka miesięcy na wprowadzenie i zastępowanie stopniowo mleka mamy czy mieszanki przez posiłki stałe, to jest naprawdę takie „uff!”. Mamy czas, możemy się tym bawić.
Po drodze są święta, po drodze idziemy w gości. Dziecko patrzy, co inni jedzą, jak jedzą, chłonie i się do tego przyzwyczaja. I to, co jest najlepsze w ogóle w tym wszystkim, że w nas jest ten luz.
Wesprzyj asertywność dziecka: książka „Miej odwagę, siłę i pewność siebie”
Zuza: Jak w nas jest ten luz, że OK, mamy czas, to jedzenie jest nie tylko po to, że dziecko ma zjeść – tylko ma doświadczyć, ma się nauczyć, ma poznać, ma próbować swoje kompetencje żywieniowe kształtować. I nagle okazuje się, że dziecko je lepiej! Bo dzieci strasznie nie lubią tego, kiedy my tam nad nimi… patrzymy i „jeszcze łyżeczkę, ale tego nie zjadłeś, ale chociaż otwórz buzię, ale jeszcze odrobinkę”. Tak? Albo ukrywamy coś tam pod pierzynką z ziemniaków – tego kotlecika ukryjemy, żeby dziecko nie zauważyło.
Anita: Albo wmiksujemy w zupkę…
Zuza: Wmiksujemy. Są jakieś tam super turbo przepisy, jak schować warzywa w sosie pomidorowym spaghetti. Ja nie mam nic przeciwko. Sama robię spaghetti bogate w warzywa, ale moje dziecko dokładnie wie, co tam się znajduje! Jeżeli ja wiem, że moje dziecko na przykład nie lubi czy nie lubiłoby cukinii – akurat mój lubi cukinię, to jedno z takich warzyw, które są trwałe u niego i się nie zmieniają…
Anita: Uff!
Zuza: Ale gdyby nie lubił cukinii, to nie dałabym do tego sosu cukinii. Po prostu. Dałabym inne warzywa, które lubi, a tej cukinii nie.
Więc rzeczywiście daje nam to taki spokój, że OK, mamy czas. Ja też widzę te zmiany, o których mówisz. Widzę je na konsultacjach z rodzicami, że o inne rzeczy pytają, że inne mają już podejście, że z inną wiedzą się stykają. Natomiast nadal gdzieś się pojawia spory nacisk specjalistów na masę ciała dziecka – w tym kierunku, że ono powinno rosnąć bardziej.
Szczególnie te dzieci, które rodzą się z niską masą urodzeniową, dzieci przedwcześnie urodzone, dzieci, które na początku spadły z siatki centylowej, bo miały na przykład trudności w karmieniu mlekiem. To są dzieci, które bardzo naciskamy i one muszą jeść więcej.

Problemem, który się pojawia, jest też to, że są dzieci, które mają niedobory żelaza w pierwszym roku życia. I to są bardzo powszechne niedobory, na które tak naprawdę nie mamy pełnego wpływu. To nie jest tak, że my jesteśmy w stanie w stu procentach zapobiec niedoborom żelaza u niemowląt, ale kiedy one się pojawią, to w naszej głowie rodzi się taka myśl: „ja teraz muszę to żelazo wcisnąć dziecku, ja muszę wszystko…”. Muszę.
Anita: Muszę się tym zaopiekować, muszę się tym zająć, bo jeśli się tym nie zajmę, to to moja wina jako rodzica.
Zuza: I to też jest takie błędne koło, bo my się staramy wcisnąć to dziecku, jakoś tam podać. Zaczynamy się skupiać na składnikach odżywczych, stać nad tym dzieckiem, patrzeć kątem oka, czy ono zjadło to mięsko, czy nie zjadło, i dziecko automatycznie się wycofuje. „Hmm, o co tu chodzi?”. Ono wie, że tutaj jakieś napięcie jest.
Trudności w rozszerzaniu — problemy z SI, ulewanie itd. Jak tutaj wspierać dziecko, a jednocześnie trzymać się dobrych nawyków?
Anita: Cieszę się, że o tym mówisz i że to tak bardzo podkreślasz – że mamy na to czas, że to proces, proces przyzwyczajania – i mamy się tym cieszyć, bawić i obserwować dziecko, a nie gdzieś tam naciskać, naciskać.
I takie było moje drugie rozszerzanie diety. Mia ma teraz trzy i pół roku. Naprawdę, oprócz tego, że Florek miał trudności rozwojowe, więc wiele rzeczy do teraz mu zostało, ale ten luz w tym, że siadamy we czwórkę do stołu i po prostu je od nas z talerza – życzę tego każdemu.
Drugą rzeczą, o której mówiłaś, to właśnie to, że pierwszy rok życia to dla dziecka jest totalna rewolucja. Nagle znalazło się na świecie. Nagle ktoś mu podaje po kilku miesiącach pierwsze rzeczy i właśnie – ta marchewka waży tyle, to ścisnę tak…
To jest po prostu dużo pracy dziecka, pracy mózgu, pracy motoryki. Ale mamy dzieci z trudnościami. Florek miał obniżone napięcie mięśniowe, więc naprawdę pierwszy rok życia to było dużo pracy nad tym, żeby przejść te wszystkie, wiesz, opory – od papek do stałych itd. Wiem, że są też dzieci z problemami SI i że kiedyś mówiliśmy, że ktoś jest taki „fajnidełko”, bo nie lubi brudzić rączek i dlatego nie dotyka jedzenia czy innych rzeczy, oraz że są inne trudności.
Różnice między ludźmi: porozmawiajcie o tym przy okazji czytania!
Jakie trudności możemy napotkać przy rozszerzaniu diety, powiedzmy – do około półtora roku życia, i jak mimo wszystko tutaj pilnować – zarażać dziecko dobrymi nawykami żywieniowymi?
Zuza: Dzieci mogą doświadczać trudności w czasie rozszerzania diety – ale niezależnie od nich te wszystkie dzieci chcą jeść. I chcą uczyć się jeść i chcą poznawać jedzenie. Czyli to nie jest tak, że urodziło nam się dziecko, które ma jakieś trudności, i my teraz musimy na siłę coś zrobić, żeby to dziecko jednak jadło mimo tych trudności. Wszystkie dzieci starają się jeść najlepiej, jak potrafią.
Jeżeli nie potrafią lepiej, to rzeczywiście gdzieś to będzie dla nich hamulec w rozwoju i będzie to może trudniejsze. Może będą zdobywać te umiejętności rozwojowe trochę później.
Być może nie uda nam się zrealizować wszystkich celów rozszerzania diety tak szybko czy tak otwarcie, na przykład dziecko później zacznie jeść samodzielnie albo później zacznie gryźć. Natomiast wszystkie dzieci mają w sobie chęć do jedzenia i to jest bardzo ważne. Będą jeść najlepiej, jak potrafią.
Jeżeli widzimy właśnie, że dziecko nam nie idzie na przykład w rozszerzanie diety, czyli że mijają dwa, trzy miesiące, a dziecko nadal tak samo reaguje na posiłki, to tutaj to, co najbardziej nam może zasygnalizować problemy, to wszystko to, co dzieje się w okolicach buzi. Czyli to, że dziecko wypluwa pokarm, że nadal ma trudności z gryzieniem, że trzyma długo w buzi jedzenie, krztusi się większością pokarmów.
Anita: Że chomikuje.
Zuza: To są wszystko objawy, które na początku są OK. Czyli – to jest OK, że dziecko na początku to robi, bo nie umie jeszcze jeść. Musi się nauczyć. Jak uczy się chodzić, to się przewraca i przewraca, i przewraca…
Natomiast my powinniśmy oczekiwać po rozszerzaniu diety postępu, to znaczy, że dziecko stopniowo powinno mieć coraz większe umiejętności żywieniowe. Niekoniecznie jeść więcej, bo to nie zawsze jest równoznaczne, ale trochę mieć większe umiejętności, radzić sobie lepiej. Lepiej wkładać jedzenie do buzi, lepiej gryźć, uczyć się gryźć inne pokarmy.
Jeżeli tego postępu nie widzimy, mija drugi miesiąc, trzeci miesiąc rozszerzania diety, a problemy się utrzymują, to dobrze byłoby się rzeczywiście skierować do neurologopedy, do logopedy wczesnej interwencji, żeby sprawdzić, czy czasem dziecko nie ma nadwrażliwości sensorycznej, czy nie dokucza wędzidełko, które na przykład unieruchomiło język i on nie jest w stanie prawidłowo przesuwać pokarmu.
Czy nie ma jakiegoś innego jeszcze problemu, na przykład z obniżonym napięciem, kiedy buzia jest otwarta cały czas i podczas jedzenia dziecko nie ma takiej siły, żeby gryźć pokarmy i je przeżuwać. To jest jedna grupa trudności, które są dosyć częste wtedy, kiedy dziecko technicznie coś blokuje w nauce jedzenia. Nie daje rady.

Anita: To był nasz case. Dokładnie to. Zawsze jak ktoś pyta, kiedy do logopedy, to ja mówię, że myśmy byli z ośmiomiesięcznym Florkiem, i każdy: „Ale jak to? Osiem miesięcy?”, bo logopeda się ludziom kojarzy tylko z mówieniem! A przecież to jest aparat mowy, a nauka jedzenia jest przygotowaniem do mówienia.
I faktycznie – jak on miał 11-12 miesięcy, to przychodziliśmy z daniami do logopedy i przy nim pokazywaliśmy – on pokazywał, jak samodzielnie je. I logopeda wtedy widział, co jest problemem, i dawał nam wskazania do tego, aby przejść dalej. To trwało dosłownie trzy, cztery miesiące. Kilka spotkań.
Ale słuchajcie, to było takie… Nagle zaczęło się dziać! Nagle wiedzieliśmy, co robić. Więc jeśli ktoś ma wątpliwości właśnie na tym etapie, że po kilku miesiącach dziecko nadal sobie nie radzi, to bardzo polecam zgłosić się do specjalisty, bo to znowu wiele z barków rodzica zdejmuje i po prostu pomagamy wtedy dziecku. Może nas to uspokoić. Chodzimy do fizjoterapeuty, a z aparatem mowy idziemy do neurologopedy.
Zuza: Może nas też uspokoić neurologopeda, który nam powie, że wszystko funkcjonuje dobrze, dziecko jeszcze potrzebuje czasu albo potrzebuje więcej podawania produktów do samodzielnego jedzenia, że może za rzadko je proponujemy, a dziecko musi trenować te umiejętności. To też jest ważne dla nas, gdy dowiemy się, że nie wszystko jest OK, tylko musimy poczekać jeszcze.
Dziecko ma czas, żeby rozwinąć te umiejętności.
Anita: Dokładnie – lepiej konsultować niż się martwić. Najwyżej usłyszymy: przyjdźcie za pół roku.
Zuza: Dokładnie, dokładnie. I druga chyba grupa problemów, które się często zdarzają, to są dzieci, które nie za bardzo mają ochotę jeść. Jest tu trochę w sprzeczności z tym, co powiedziałam na początku.
Anita: Że wolą na przykład mleko mamy, bo tak się szybciej najedzą?
Zuza: Tak. To jedzenie… My chcemy, żeby dzieci chętnie siadały do stołu. Czyli na przykład dziecko chętnie siada, ale głównie się bawi i w sumie mało co kieruje do buzi, jakieś okruszki. Nie jest zainteresowane zbytnio jedzeniem. I znowu – na początku to jest całkowicie normalne, bo dziecko w ogóle jeszcze nie wie, że to coś, co leży na tej tacce czy na łyżeczce, że to jest w ogóle jedzenie, że to w ogóle da się zjeść, że to w ogóle służy do tego, żeby się najeść.
Umiejętności społeczne dziecka: wzmocnij je z książką z okienkami
To są nowe rzeczy, których dziecko ma doświadczyć i dopiero się tego nauczyć. Ale jeżeli ten stan trwa, czyli my cały czas proponujemy posiłki – różne posiłki – siadamy razem do stołu i w sumie przez te dwa czy trzy miesiące dziecko właściwie nie rusza z jedzeniem, cały czas jest tak bardzo mało pokarmów, które dziecko próbuje zjeść, to – szczególnie jeżeli to jest dziecko karmione piersią – dobrze byłoby sprawdzić kierunek niedoborów żelaza.
Bo rzeczywiście u dzieci, które mają niedobory żelaza powstałe w okresie niemowlęcym, w czasie rozszerzania diety często się te niedobory w ten sposób objawiają. Te dzieci rosną prawidłowo, mleka sobie piją w opór. Nic nie wskazuje na to, żeby dziecko miało niedobór żelaza, miało anemię. Natomiast pokarmy stałe tak średnio wchodzą.
Ja to tłumaczę zazwyczaj tym, że organizm dziecka wyczuwa, że najbezpieczniejszym źródłem żelaza jest jednak mleko matki. Ono jest bezpieczne. Tam jest jednak tego żelaza trochę za mało dla potrzeb dziecka. Ono się bardzo dobrze wchłania, ale jest go zbyt mało, by dziecko w drugim półroczu życia mogło sobie budować zapasy żelaza. Natomiast ono ciągnie do picia mleka, a nie za bardzo ciągnie do jedzenia.
Ale tutaj też trzeba zachować spokój, pójść do lekarza, zdiagnozować niedobory żelaza, wprowadzić lek i spokojnie czekać, aż dziecku to żelazo się wyrówna i włączy mu się chęć do próbowania, do testowania, do większego jedzenia. Najgorsze, co możemy zrobić, to próbować wcisnąć te pokarmy – znaleźć jakiś sposób, jakąś technikę. A tak – zjada, jak ja coś włączam, jak tańczę, jak przynoszę dinozaura.
Anita: Jak samolocik leci…
Zuza: Tak, tak, tak!
Neofobia żywieniowa — jak wytrwać w dobrych nawykach, kiedy dziecko jest „niejadkiem”?
Anita: Śmieję się pod nosem, bo oba problemy, które opisałaś, to był nasz case, więc nie wiem, czy na poziomie emocji teraz czujesz jakąś orkę na ugorze. Jak było pierwsze rozszerzenie, to dokładnie to przechodziliśmy. Od problemów motorycznych, do tego: „a to ja może więcej mleczka wypiję, a tu tylko sobie trochę popróbuję, popluję, pobawię się jedzeniem”, bo dzieci po to chwytają do buzi wszystkie przedmioty i smakują. Próbują, bo potem z jedzeniem tak samo robią. To u nas bardzo, bardzo długo trwało.
Ale powiedz mi, czy takie dzieci są potem „niejadkami”? To jest chyba Twój najpopularniejszy artykuł na blogu Moje dziecko nie chce jeść – poradnik krok po kroku dla rodziców niejadka. Jak ktoś z moich znajomych się martwi tym, że dziecko mało albo wybiórczo je, to ja pierwsze, co im wysyłam, to ten Twój artykuł. No i mamy.
Dziecko rośnie, idzie do placówki – i nagle zaczyna mniej jeść. Albo je w kółko to samo, albo najada się, napycha czymś – załóżmy, że bułką czy słodyczami, jeśli dorwie gdzieś, a my nie przyuważymy. Napycha się czymś. Albo ma tak, że je kompulsywnie – potrafi przez cały dzień nic nie jeść, a wieczorem się napchać, albo odwrotnie: rano dużo je, a przez cały dzień potem nic, nic, nic.
Zuza: Często rodzice mówią, że „dziecko się zepsuło z jedzeniem”. No bo tak – do trzeciego roku życia większość rzeczy je, próbuje, chłonie. A potem na liście tych rzeczy jest cały czas to samo. Tak się dzieje często.
Anita: Tak. I albo włącza się biała dieta, albo w kółko to samo.
Zuza: Czasami nawet to jest – tak ja to mówię – taki mechanizm spustowy rozwoju tej niechęci do jedzenia. W drugim, trzecim, czwartym roku życia, bo to jest zazwyczaj początek tych trudności, które widzimy…
Anita: …ale też autonomii i rozwoju emocjonalnego.
Zuza: Dużo rzeczy miesza się tu w ogóle. Wymieniłaś bardzo dużo różnych możliwych problemów i myślę, że warto powiedzieć,
że te trudności w żywieniu, które będziemy obserwować u różnych dzieci, one mogą mieć różnorodne podłoże. Dlatego – na przykład – jeżeli mam konsultacje z rodzicami czterolatka czy pięciolatka, który ma jakieś trudności w odżywianiu się, cofamy się do momentu narodzin i przechodzimy przez wszystkie etapy żywienia, żeby sprawdzić, czy chodzi o czynnik psychologiczny, czy to jest właśnie ta neofobia, czy chodzi o wcześniejsze doświadczenia żywieniowe dziecka. Czy dziecko na przykład nadal ma trudności z nauką jedzenia, na przykład nie gryzie jeszcze prawidłowo i potrzebuje w tym wsparcia.
Więc jest tutaj bardzo dużo aspektów, które czasami trzeba wziąć pod uwagę. Ale dobrze jest też wiedzieć, że zdecydowana większość dzieci, czyli jakieś 90%, 95% nawet – w zależności od badań, nie będzie, czy też nie musi, tak bym powiedziała – nie ma większych trudności w jedzeniu. Czyli to nie jest tak, że większość dzieci stanie się niejadkami, czyli takimi dziećmi z turbowybiórczą dietą, które mają sześć lat.
Czego nie robić, jeśli chodzi o nawyki żywieniowe
Większość trudnych, dziwnych zachowań żywieniowych dzieci jest rozwojowa, to znaczy, że one się zdarzają u większości dzieci. Nie ma w tym naszej winy. Nie jest tak, że my to jakoś wywołaliśmy i że one miną z czasem.
Tylko tu jest jeden haczyk – te zachowania miną z czasem, jeżeli damy im przestrzeń do wybrzmienia i nie będziemy próbowali ich na siłę modyfikować już teraz. Najgorszą rzeczą, którą możemy zrobić, kiedy nasze dziecko zaczyna przejawiać takie trudniejsze zachowania, to nadmierna reakcja.
Czyli w nas się uruchamia lęk – aha, to ja teraz muszę jakoś przemycić te warzywa. Bo to zazwyczaj jest tak, że dziecko nie je warzyw, odrzuca owoce, odrzuca te bardziej wartościowe produkty, a trzyma się tych właśnie białych, czyli na przykład jogurcik, a najlepiej to jeszcze słodki jogurcik, bułka, jakaś prosta kanapka.
Zaczyna wygrzebywać masło, hummus, który wcześniej uwielbiało. To jest obrzydliwe nagle dla dziecka. „Po co ta szynka na kanapce?”, „A fuj!”, „Ja tego nie zjem”, „Tu buraczki dotknęły ziemniaków, a już w ogóle natka pietruszki czy jakieś zielone coś, co leży na moim stole, na moim talerzu, to jest w ogóle niejadalne!”.
Dużo jest takich trudnych dla nas zachowań. Ale jeżeli one w nas uruchomią proces lękowy, na zasadzie: „OK, moje dziecko zaczyna być niejadkiem, OK, muszę zrobić dużo, żeby ono jednak zjadło”, to znaczy, że znowu nam się włącza myślenie o składnikach odżywczych. Moje dziecko nie zjadło przez dwa dni żadnych warzyw. Nie wiem, co się stanie, bo ono różne może mieć pomysły, ale po prostu padnie nam tutaj trupem i będzie miało niedobory żywieniowe, jeśli nie zje jeszcze przez jeden dzień warzyw. A to nie jest prawda. To nie jest prawda.
Po pierwsze: zazwyczaj te dzieci w okresie neofobii, czyli właśnie tego rozwojowego czasu między drugim a szóstym, siódmym rokiem życia, kiedy próbowanie, jedzenie różnorodne jest dla dzieci trudniejsze, wcale nie jedzą aż tak wybiórczo, żeby sobie nie dostarczały wszystkich składników.
Anita: Jak nam się wydaje.
Zuza: Tak – jak nam się wydaje. Ewentualnie dzieci zaczynają pogłębiać swoją wybiórczą dietę w wyniku naszych działań. Czyli tu są dwie możliwe reakcje, które mogą pogłębiać bardziej wybiórcze jedzenie u dziecka. Pierwsza to jest nadmierna reakcja – żeby zachęcić, namówić, zmusić dziecko do zjedzenia. Może to różnie wyglądać, nawet delikatnie – „Ale przecież jadłeś ten groszek, lubiłeś go przecież”, „No to chociaż łyżeczkę zjedz”, „No ale musisz jakieś warzywka…”.
Anita: Albo: „Spróbuj”.
Zuza: Dla mnie, dla babci, dla kogoś tam.
Anita: Albo: „Nie odejdziesz od stołu, dopóki nie zjesz”.
Zuza: To są już takie bardziej intensywne. „Musisz zjeść, chociaż kawałek warzyw, bo nie odejdziesz od stołu”, „Bo nie będzie deseru”. Albo odwracanie uwagi: „To ja włączę bajkę”, „Usiądziemy przy zabawkach”, „Będę chodzić za tobą z jedzeniem i cię karmić”. To są wszystko strategie kontrolujące, które paradoksalnie sprawiają, że dziecko je jeszcze mniej i jeszcze bardziej wybiórczo, bo przestaje doświadczać przyjemności, która płynie z jedzenia. Ono zaczyna kojarzyć jedzenie z czymś nieprzyjemnym, z czymś ciężkim, z czymś, co trzeba zrobić, z czymś, co jest niefajne.
Ale na przykład bułkę zjedzoną w przedszkolu czy właśnie słodycze na placu zabaw łączy z czymś przyjemnym – bo do tego nikt go nie zmusza, nikt mu nie mówi, że trzeba to zjeść, a wręcz słyszy: „nie, nie powinieneś tego zjeść”, co jeszcze bardziej nakręca – jak każdego dwu- czy trzylatka. Jak mu powiemy: „Nie możesz wejść na ten płotek”, to działa jak automatyczne wypchnięcie dziecka.

Anita: „Ja nie mogę?! Ja nie dam rady?!”
Zuza: I to samo jest z jedzeniem. Jeżeli my dziecku mówimy: „Nie, nie, nie możesz tego zjeść, bo to jest niezdrowe”, to – „Jak to: nie mogę? Znajdę sposób, żeby to zjeść”. Natomiast drugie nasze zachowanie, które się nam często zdarza w okresie neofobii i może pogłębiać tę wybiórczość, to jest nadmierne podążanie za dzieckiem, czyli nadmierne odpuszczanie. Na przykład wiem, że ono lubi pierogi, to ja będę codziennie mu te pierogi proponować. Albo dziecko nam odmawia kotleta i ziemniaków na obiad.
Anita: Czyli gotujemy pod dziecko albo wręcz pytamy: „co chcesz dzisiaj na obiad?”. I wtedy zawsze jest ta sama odpowiedź. Więc my to samo robimy.
Zuza: To są takie dwa chyba najbardziej kontrowersyjne posty na Instagramie, które mam. Jeden: nie pytaj dziecka, co chce zjeść, bo zazwyczaj powie…
Anita: Bo wtedy odpowiedzialność jest na barkach dziecka!
Zuza:
…bo ono zazwyczaj odpowie: „parówkę”. I to nie jest odpowiedź, którą chcesz tak naprawdę usłyszeć.
A drugi: możesz odmówić dziecku jedzenia i dziecko może odejść od stołu bez zjedzenia obiadu na przykład. Bo zazwyczaj, jeżeli dziecko odmawia zjedzenia wszystkiego, co jest na obiad, to znaczy, że po prostu nie było głodne albo nie było w stanie tego zjeść. I ono za godzinę, za półtorej zje chętnie podwieczorek. Trudno, tego obiadu nie zjadło.
I myślę, że tutaj jest ważne, żebyśmy dali dziecku przestrzeń na popełnianie błędów żywieniowych, na to, że dziecko w tym okresie neofobicznym, dwu-, trzy-,-czteroletnim, będzie jadło trochę wybiórczo, nie będzie zjadać tych wszystkich warzyw, będzie siadać do stołu i mówić, że to jest obrzydliwe, będzie się wkurzać, bo banan jest złamany na pół, a miał być podany w całości. Nie jesteśmy w stanie temu zapobiec.
Anita: Ogórek nie w ten sposób pokrojony, co chciało.
Zuza: Jest tego dużo. Natomiast większość nie rozwinie z tego powodu głębokiej wybiórczości. W większości te zachowania miną. Jeżeli my zachowamy spokój, czyli skupimy się na tym, co jest najważniejsze, czyli będziemy cały czas podawać różne pokarmy, starać się jak najczęściej siadać do stołu razem z dzieckiem, starać się dbać, żeby mimo wszystko było przyjemnie siedzieć przy tym stole… Ja wiem, że nie zawsze jest. Tak, ja też tam byłam. I wiem, że to nie zawsze jest łatwe, ale na tym się możemy skupić.
Jeżeli nie mamy kontroli nad tym, czy moje dziecko zje brokuły, bo tę kontrolę już utraciliśmy, ale mamy kontrolę nad tym, że możemy siadać z przyjemnością do stołu, serwować różnorodne posiłki, dbać, żeby podawać jakieś nowości, jeść razem jak najczęściej – to na tym powinniśmy się skupić w tym okresie.
Dziecko idzie do placówki — jak podtrzymać dobre nawyki, kiedy w placówkach spotykamy się z różnym podejściem?
Anita: Dobrze, czyli powiedziałaś o tym, czego nie robić, jeśli chodzi o zdrowe nawyki żywieniowe. Ale jesteśmy w przestrzeni rodzinnej. Dziecko idzie do placówki, one są różne – takie, gdzie słodycze są od święta, na przykład w urodzinki, ktoś przyniósł jakieś paczuszki, czy jest tort itd. Ale są też takie placówki, gdzie za zjedzenie obiadu jest cukierek, uśmiech itd. Czy ja dobrze kojarzę, że miałaś taką głośną akcję z hasztagiem, żeby nie dawać słodyczy na prezent?
Zuza: #niesłodkiprezent.
Anita: #niesłodkiprezent. Właśnie. Pamiętam burzę, kiedy to zrobiłaś. No to co w zamian? Myśmy wtedy zrobili książkę na prezent – w zamian. Szczególnie jeśli chodzi o mikołajki, bo to chyba nasze pokolenie dużo wtedy dostawało pomarańczy i słodyczy, a teraz już się od tego odchodzi.
Raczej są książki, Lego i jakieś tam rzeczy plastyczne. Ale też jesteś aktorem tej zmiany. To się zmienia, ale nie wszędzie. Więc wychodzimy z tej przestrzeni rodzinnej do dziadków, placówki, znajomych. Gdzie… Kurczę, nie wiem, jak to nazwać, bo nie chcę powiedzieć, że jest nielimitowana ilość, ale wręcz się zaprasza do jedzenia tych słodyczy.
Zuza: Nam się nadal te… słodycze – czy takie właśnie prezenty słodkie żywieniowe – nam się kojarzą…
Anita: Z gratyfikacją.
Zuza: Kojarzą się z miłością, na przykład jeśli dziecko do nas przychodzi, czy jesteśmy ze znajomymi jakimiś i przychodzi ktoś z dzieckiem… My nawet często nie wiemy, że taki dwulatek czy roczniak nie je jeszcze Kinder jajek.

Anita: O, właśnie! Kinderki to było hu hu hu hu! Dokładnie, pamiętam, że dzieci były bardzo małe, nie? W ogóle nigdy nie spróbowały czekolady, czy kinder jajek, ale dostawały tego… To się tam piętrzyło i nie było co z tym zrobić.
Zuza: Tak. Rzeczywiście, często ludzie po prostu nie wiedzą – przypomnijmy sobie, że my też kiedyś pierwszy raz zostaliśmy rodzicami i w ogóle nie wiedzieliśmy, co i jak z tym dzieckiem robić. Większość dorosłych ludzi ma pierwsze doświadczenia z małym dzieckiem w momencie, kiedy to dziecko się im rodzi. I oni naprawdę często mogą nie wiedzieć, że to może nie do końca pasuje dla takiego małego dziecka.
Dziadkowie czy inne osoby mogą mieć też inny zespół doświadczeń, bo rzeczywiście te 30 lat temu dietę się rozszerzało inaczej. Jest mnóstwo czynników. I to nie jest tak, że ci nasi rodzice czy dziadkowie robili to złośliwie, żeby nam tę dietę źle rozszerzyć, tylko po prostu wtedy były takie zalecenia.
Anita: Taka była wiedza!
Zuza: Taka była wiedza żywieniowa. Że cukier krzepi, że to odżywcze. Dziecko je chętnie chleb z cukrem, to niech je ten chleb z cukrem. I jeszcze lata dziewięćdziesiąte, kiedy nam się nagle te słodycze po prostu wysypały jak z jakiejś wielkiej ciężarówki.
Anita: Nie było nic, a nagle pod korek. Tak…
Zuza: Nagle to było dostępne i nasi rodzice chcieli nam to dawać, no bo, kurczę – ja tego nie miałam w dzieciństwie, to chociaż ty to miej. Czyli tych czynników jest rzeczywiście bardzo, bardzo dużo. I teraz dobrze jest się w takim momencie zastanowić: „OK, na co ja mam tutaj jeszcze wpływ?”. Bo najgorzej walczyć z wiatrakami – czyli walczę, a to i tak nic nie przynosi.
Ja się po prostu tutaj wypalam totalnie i nic z tego nie wychodzi. Druga rzecz, której trzeba unikać, to przerzucanie odpowiedzialności na dziecko. Czyli najpierw się zastanówmy, na co w ogóle mamy w tym temacie wpływ, i nie obciążajmy dziecka odpowiedzialnością za to, że ono ma na przykład odmówić słodyczy.
Anita: A mogłabyś to rozwinąć? Bo wiesz, z jednej strony uczymy dziecko asertywności, nie? Nie zawsze jesteśmy z dzieckiem u dziadków, w przedszkolu, u znajomych. A często… Ja znam mnóstwo historii, naprawdę, że: „Ojej, twoje dziecko nic nie je, w ogóle nie zjadło obiadu”.
Wiesz, jakieś takie: „Jest niejadkiem, strasznie, za chwilę ci tutaj… Taki chudy…”. A ile jadło słodyczy? „No czekoladę, żelki…” – i dalej wymienia, a mnie już brzuch od słuchania tego, ile dziecko zjadło.
Zuza: Zazwyczaj jest tak, że jeżeli dziecko ma trudności w jedzeniu, to słodycze są często bardziej konsekwencją tych trudności niż ich przyczyną. One się później wtórnie stają przyczyną.
Natomiast pierwotnie to jest tak, że na przykład dziecko wchodzi w okres neofobii, a my wchodzimy w wielki lęk: „Boże, moje dziecko po prostu umrze z głodu, nic nie je”. Stopniowo nam się ta dieta zawęża, zawęża, zawęża i my już podajemy tak naprawdę cokolwiek, żeby ono zjadło, bo jest w nas tak dużo lęku, że ono nie je. I potem dziecko się rzeczywiście przyzwyczaja do tego, że jak nie zje obiadu, to zje żelki. A na przekąskę jeszcze czekoladę. I takie preferencje nam się zaczynają Utrwalać. I dziecku rzeczywiście coraz trudniej z tego wyjść.
I oczywiście, tak jak mówisz – na przykład przychodzi na obiad, ale ono już jest najedzone, bo zjadło w szkole, nie wiem – chipsy i batonika. I wcale nie ma ochoty tego obiadu jeść. I tylko znowu to pytanie – czy to jest dziecka odpowiedzialność? Nie? Czy ono ma teraz mądrze – jako sześcioletnie dziecko – stanąć przy stole i powiedzieć: „W sumie to ja wolę zjeść brokuły, bo są bardziej odżywcze”? Mam poczucie, że większość 30-, 40-latków ma problem, żeby tak świadomie zrobić.
Anita: To może najpierw serniczek, a potem obiad.
Zuza: My mamy problem, żeby odmówić sobie jedzenia, które nam smakuje, żeby odmówić sobie tych wysoko smakowitych produktów, bo one są tak stworzone, żeby nam było trudno ich odmówić.
To nie jest też do końca nasza wina, więc nie chodzi w tym o obciążanie dziecka odpowiedzialnością. Nie dziwmy się, że nasze dzieci chcą jeść słodycze, jeżeli te słodycze się pojawiają, jeżeli jest ich dużo, jeżeli one są smaczne. I nie, nie wchodźmy w pouczające reakcje w stylu: „Ale wiesz, słodycze tuczą”, „Ale wiesz, od słodyczy ci zęby wypadną”. Przede wszystkim dlatego, że to nie działa! Nie sprawia, że dzieci zjedzą mniej słodyczy. A po drugie – nie…
Anita: Oni wtedy w ukryciu jedzą, nie? Albo nam nie mówią, albo załatwią sobie u kogoś innego.
Zuza: A po drugie – to jest za duża odpowiedzialność dla takiego dziecka. Jak taki pięciolatek, który jeszcze średnio ma kontrolę nad swoim mózgiem i nad reakcjami świadomymi, który w pierwszym momencie, kiedy jest zdenerwowany, to na przykład kogoś palnie, tak? To jak taki pięciolatek ma się zatrzymać i uruchomić te świadome procesy mózgowe, i powiedzieć: „Aha, ja rzeczywiście nie powinienem jeść tego żelka, bo za pół godziny jest obiad”.
To nie zadziała. Jesteśmy od tego, żeby stworzyć takie otoczenie, w którym dziecko będzie miało lepszy wybór. Czyli na przykład właśnie nie będziemy dawać mu słodyczy albo rzadziej je będziemy proponować, albo będziemy je proponować w odpowiedniej porcji, w odpowiednich momentach.
Natomiast znowu – to jest dokładnie to, od czego zaczęłyśmy – nie mamy na wszystko wpływu. Bo jakby to dziecko siedziało tylko z nami, jakbyśmy mieli wyizolowany dom, to myślę, że spokojnie do szóstego, siódmego roku życia mogłoby nie poznać słodyczy.
Anita: Ojej, a potem taki szok kulturowy! Wyszłoby z tego domu, a tam są inne rzeczy. I one smakują!
Zuza: „Czemu to ukrywaliście przede mną?” Cały świat, cały dobry świat.
Anita: Tak, to jest też problem u rodziców. Mamy dużo klientów, szczególnie po „Skąd pochodzi nasze jedzenie”, którzy nie jedzą mięsa albo innych pokarmów odzwierzęcych i często wracają z pytaniami.
Jak opowiadać o pochodzeniu jedzenia i o naszych decyzjach, naszych wartościach? Właśnie – żeby nie było ze skrajności w skrajność. I są faktycznie rodzice, którzy podejmują taką decyzję, że mówią o czymś, o świadomości, ale w przedszkolu dzieci jedzą mięso czy produkty odzwierzęce.
Oni mają nadzieję, że z czasem dzieci same, jak już będą duże, podejmą decyzję, czy idą w te wartości, które rodzice sobie założyli, czy nie. I to mi się bardzo łączy z tym, co mówisz o słodyczach. Że jak tak totalnie odetniemy dziecko od słodyczy, od mięsa, od różnych takich rzeczy, z którymi jesteśmy na nie z różnych powodów, to to może potem mieć efekt szoku i kuli śnieżnej, że tym bardziej dziecko będzie do tego ciągnąć.
Zuza: Tak, to jedno, a drugie to też to, że na przykład jeżeli dziecko będzie widziało – mamy dzieci z różnymi temperamentami – ale jeżeli dziecko będzie widziało, że rodzicom bardzo na tym zależy, że to jest takie ważne… Na przykład rodzice mówią – to się zdarza, ale niestety nie jest to dobry argument –
„My jesteśmy dobrymi ludźmi, nie jemy zwierząt”, ale dziecku się zdarzy zjeść…
Anita: Czyli wszyscy inni są źli.
Zuza: …bo pójdzie do kolegi, ktoś go poczęstuje kiełbaską czy szynką i on to zje, jeszcze mu to zasmakuje, to ono zostanie z ogromnym poczuciem winy, że zawiodło rodziców, zawiodło siebie – że już nie jest dobre albo nie odżywia się dobrze. To w kontekście słodyczy na przykład mógłby być lęk, że przytyję, że mi zęby wypadną, że będę chory, że brzuch mnie będzie boleć…
Więc musimy znowu patrzeć całościowo na jedzenie – nie chodzi tylko o składniki odżywcze, ale też o to, jakie podejście
do jedzenia dziecko będzie kształtować. I wyniki badań pokazują nam bardzo silnie – to jest to, co od początku mówię – że przyjemność czerpana z jedzenia, nie hedonistyczna, tylko taka po prostu, że to jest fajnie usiąść razem do stołu i spróbować nowej potrawy, to jest to, co nas najbardziej pcha do dobrych nawyków żywieniowych, do różnorodności.
Anita: To jest chyba rozkładówka, która najbardziej rozczula wszystkich… Zobaczcie, jakie tu jest zainteresowanie…gdzie dzieciaki siedzą przy stole…

Zuza: My jemy różne rzeczy. Różni ludzie jedzą różne rzeczy, różne…
Anita: Różne rzeczy są dobre!
Zuza: Komuś smakuje krewetka, a komuś innemu flaki. A ktoś inny je warzywa w takiej formie, a ktoś inny surowe, a ktoś gotowane. I to jest coś – to zainteresowanie jedzeniem, różnymi kulturami, tą przyjemnością, którą możemy czerpać z jedzenia. To jest coś, co nam też wychodzi w badaniach naukowych – że to najbardziej pcha dzieci do dobrego jedzenia, do tych rzeczywiście dobrych wyborów żywieniowych.
A te wszystkie odwrotne rzeczy, czyli taka nadmierna korygująca edukacja żywieniowa, która wskazuje, że jest dobre jedzenie i straszne, złe, okropne jedzenie, to to wszystko pcha dzieci do bardziej wybiórczego jedzenia czy też takiego, w którym rodzi się poczucie winy, rodzi się lęk, rodzi się wstyd związany z tym, jak jemy.
I tu znowu mamy badania, które nam pokazują, że jeżeli emocje łączymy z jedzeniem, to jest duże ryzyko, że zaczniemy się przejadać, że zaczniemy wpadać w błędne koło objadania się i odchudzania się.
Anita: Albo niczego niejedzenia.
Zuza: Albo zaburzeń odżywiania, które też musimy brać pod uwagę u dzieci. One pojawiają się w coraz wcześniejszym wieku. To nie jest już aspekt, który pojawia się u nastolatków, ale często już u bardzo małych, ośmio-, dziewięcio-, dziesięcioletnich dzieci.
Anita: Ale myślisz, że to jest świadome? Że na przykład dziewczynki chcą być szczupłe? Czy to jest jakoś podświadomie właśnie: bo jakieś… Wiesz, sporo teraz jest historii, szczególnie po pandemii, depresja dziecięca, ktoś jest wykluczany z grupy… Albo ma nadmiar nauki i sobie z tym nie radzi. Z czym to ma związek? Z chęcią doścignięcia jakiegoś ideału? Czy raczej z problemami natury emocjonalnej, życiowej, i to potem na jedzenie przekłada?
Zuza: To są rzeczy, które się ze sobą często łączą. Specyficzne cechy temperamentu w specyficznym środowisku mogą nam wytworzyć właśnie jakieś konkretne trudności czy zaburzenia u dziecka. Natomiast na pewno nacisk na perfekcjonizm, na idealne jedzenie, na łączenie jedzenia z oceną moralną, czyli jakim jesteś człowiekiem, jak dobrze jesz… A czy ten wybór świadczy o tobie również tak, ale też o twoim zdrowiu? Tak nadmiernie restrykcyjnie. To są czynniki ryzyka rozwoju zarówno nadwagi i otyłości, jak i zaburzeń odżywiania. Często jest tak, że te zaburzenia odżywiania są wtórne do nadwagi. Bo jeżeli dziecko wzrasta w poczuciu: „jestem gruby, nie jem dobrze, jem źle”, to potem może podjąć próby restrykcyjnego odchudzania i to zwiększa ryzyko rozwoju, rzeczywiście zaburzeń odżywiania.
To są już bardzo skomplikowane tematy, ale dobrze mieć je gdzieś tam z tyłu głowy, kiedy dziecko w wieku trzech lat nam odmawia brokułów. Że my walczymy o coś więcej niż tylko zjedzone brokuły w wieku tych trzech lat. W tym momencie! Bo to jest tak, że teraz może zjeść tego brokuła czy cokolwiek, ale za rok, dwa, trzy już nie będzie pamiętało, że jadło kiedyś brokuła. I nie pamięta tego smaku, więc nie będzie w ogóle go jadło.
A z kolei jeżeli my tego brokuła będziemy cały czas podawać w dobrej, przyjemnej atmosferze, to naprawdę jest duża szansa, że jak dziecko będzie miało siedem, osiem lat, to będzie wracało ze szkoły, mówiło: „Wow, ale pyszny dzisiaj obiad z brokułami!”. I będzie je zjadać. To jest możliwe. Tak, naprawdę. Jest możliwe. Bo przecież jeżeli dziecko lubi te brokuły, to ono je będzie jeść. Ono je musi lubić, tak? A jak nie będzie ich lubić… Musi je lubić. … nie będzie ich jeść.
Anita: Ale to wybrzmiało teraz. Musi lubić to, co je, żeby jadło. Dobrze, wylądowaliśmy u starszaków, Zuziu. I to jest tak, że my jesteśmy we dwie w takiej sytuacji. Że już w jakiś sposób pracujemy w rodzinie z tym dzieckiem. Jakieś tam preferencje przedszkole ma, pozytywne, negatywne, zazwyczaj to miks.
I teraz dziecko idzie do szkoły, czyli nagle dostaje nieograniczoną wolność w różnych aspektach: w ubieraniu, dobieraniu sobie przyjaciół, już to nie jest tylko jakaś mała grupka, z którą jest cały czas. Ale też w jedzeniu. I jak tutaj wspierać, aby te dobre nawyki zostały? A może tak – po naszej rozmowie już nie powiem: „tylko żeby te nowe dobre nawyki zostały”, ale żeby był balans między „mam ochotę na słodkie, na chipsy” a „kurczę, no jestem głodny, więc sobie najpierw zjem kanapkę, a potem tego batona czy chipsy”. Jak to wypracować? Jak wspierać w tym dzieci?
Starszak decyduje SAM — jak wspierać dobre nawyki żywieniowe w okresie autonomii i samodzielności (starszy przedszkolak i szkolniak)
Zuza: Często jest tak, że to, jak dziecko będzie się żywiło w okresie szkolnym, to jest trochę konsekwencja tego, jak było żywione wcześniej. I myślę, że jedną z takich rzeczy, na których możemy się wcześniej mocno skupić, żeby wspierać dziecko później, to jest samoregulacja. Czyli wspieranie dziecka właśnie w tym, żeby ono miało tę przestrzeń do decydowania: „Jestem głodny, to mogę zjeść więcej”, „Siadam do obiadu, jem chętnie”, „Zjadam dużą porcję podwieczorku”. Ale też: „Nie jestem głodny, to mówię, że nie jestem głodny” – i nikt nie mówi: „Wiesz co, ale jesteś…”, „Na pewno nie jesteś głodny?”.
Anita: Czyli znowu wracamy do rozszerzania diety.
Zuza: Od początku się zaczyna.
Anita: Od niewciskania łyżeczki na siłę.
Zuza: Szczególnie właśnie u dzieci trzy-, cztero-, pięcioletnich, bo tam mamy taką tendencję: „No ale zjedz”, „No ale zaraz będziesz głodny”. Albo dziecko faktycznie nie zjada obiadu, a potem nam mówi, że chce słodycze.
Więc jak mamy takie dowody, że kurczę – ono było głodne, a później chciało słodycze, to zaczynamy wątpić w tę dziecięcą umiejętność jedzenia zgodnie z sygnałami głodu i sytości. A to jest ten nawyk, który właśnie u starszych dzieci będzie nam procentował największą szansą, że to będzie OK.
Bo nawet jeżeli taki siedmiolatek pójdzie do szkoły i tam będzie miał dostęp – powiedzmy, że miał umiarkowany dostęp wcześniej do różnych takich smakowitych produktów – czy to jest taki szok, że on idzie: „O, automaty! Cola!”?
Książki z okienkami dla przedszkolaków i starszaków
Anita: Nie, jest socjalizowany, że tak powiem, w temacie jedzenia wszelakiego, ale ma już też jakieś swoje preferencje.
Zuza: Ale jeżeli ma uświadomioną I zatrzymaną samoregulację, to nawet te chipsy będzie jeść mniej więcej do poziomu nasycenia, tak? I będzie mieć w sobie takie poczucie: „W sumie to ja chcę zjeść różne rzeczy, więc się nie najadam aż tak tymi chipsami”. Mój syn na przykład wczoraj zadał mi takie pytanie: „Jak długo można by żyć, gdybyśmy tylko pili różne płyny, a nie jedli w ogóle?”.
Anita: A były nawet takie testy! Pamiętam, dużo niemiecką telewizję oglądałam, jak byłam mała. Tam robili różne testy, że 30 dni tylko na piwie pszenicznym, które jest bardzo odżywcze, więc koleś dał radę. A czy 30 dni tylko na ziemniakach? Wiem, że były jakieś testy i potem do rekordów Guinnessa to wpisywali.
Zuza: Muszę mu powiedzieć o tym. Myślę, że go to bardzo zainteresuje.
Anita: Tak, na pewno na YouTube gdzieś znajdzie takie rzeczy.
Zuza: On się zaczął zastanawiać nad tym: „A co by było, gdybym przez miesiąc pił tylko Fantę?”. Co by się działo? I tak zaczęliśmy się zastanawiać – rzeczywiście, co by się działo? I mówi, że „chyba byłbym głodny. No bo to tak cały czas, jak się tylko pije, to w żołądku jakby nie ma aż tyle…”.
Anita: Tym bardziej, że słodkie napoje jeszcze wzmagają apetyt.
Zuza: Tak. Że „cały czas bym tylko miał taką szybką energię od tego cukru”. I sam zaczął dochodzić do tego, że to się nie da na tym jednym monotematycznym składniku. Ale to wychodzi z jego zainteresowania, jakiegoś takiego pomysłu na to.
Natomiast właśnie różnorodność, jeżeli ją wspieramy wcześniej, i samoregulacja – one nam będą dawały owoce w wieku siedmiu, ośmiu, dziewięciu, dziesięciu lat, kiedy dziecko jest starsze. I trochę jest tak, że w ogóle wychowywanie dziecka to jest proces coraz większego ufania w dziecięce kompetencje i coraz większego powierzania dziecku odpowiedzialności za siebie. I to jest trudne.
Wzmacnianie kompetencji dziecka: siły, odwagi, pewności siebie
Przeszłyśmy te różne etapy, mamy moment rozszerzania diety i mamy zaufać, że to dziecko chce jeść, nawet jak zjada pół łyżeczki. Że ono chce poznawać jedzenie, że chce próbować. Ale musimy się zmierzyć z tym, że ono nam może odmówić jedzenia. Potem mamy okres neofobiczny, kiedy chcemy, żeby ono te warzywa i owoce, i różnorodnie jadło. Ale musimy się zmierzyć z tym, że ono w tej chwili powie, że te warzywa budzą w nim obrzydzenie, budzą w nim wstręt.
Anita: Są bleee! Rozmowy o kupie są ciekawsze.
Zuza:
Właśnie! „To mi przypomina kupę”, „Ten kotlet wygląda jak śmierdząca skarpeta”. Tak. I to jest ten etap, kiedy my się znowu musimy z cząstką naszej władzy rodzicielskiej pożegnać i powiedzieć: „OK, nie mam takiego sposobu, żeby te brokuły wcisnąć dziecku”. I potem mamy kolejny etap – dziecko idzie do szkoły i mówimy: „No tak, nie mam do końca wpływu na to, co się w tej szkole będzie działo”.
Mogę z dzieckiem rozmawiać, mogę być ciekawa tego, dlaczego wybrało to, a dlaczego wybrało coś innego. Mogę pytać: „Co ci może pomóc, żebyś zjadł śniadaniówkę w szkole? Jak mogę ją przygotować, żebyś miał na nią ochotę? Bo zależy mi, żebyś jadł różne rzeczy i żeby się też nie marnowało to jedzenie”. Możemy o tym rozmawiać już ze starszakiem.
Możemy spróbować wpłynąć na środowisko. Może porozmawiać z radą rodziców, z dyrekcją: czy potrzebne te automaty? Czy koniecznie aż tyle? Czy możemy coś zrobić, żeby jednak co innego było w sklepiku? Czy możemy na przykład coś ustalić? Bo często mamy na przykład mniejszą szkołę albo taką szkołę alternatywną, demokratyczną, i możemy tam próbować coś ustalić. Co możemy zrobić, żeby pchnąć dziecko w kierunku tego dobrego jedzenia?
Anita: To jest duża zmiana społeczna. Bardzo teraz dużo też z klientami na Instagramie rozmawiam o szkole, o wpływie też w kontekście wyborów.
Rodzice teraz mają wpływ na szkołę i to dobry wpływ. Angażują się w rady rodziców, pomagają wychowawczyni w zorganizowaniu różnych rzeczy. Ale nie tylko na jakieś eventy, nagrody itd., ale aktywnie właśnie. Co jest w tym automacie szkolnym? Jakie menu jest serwowane na obiadkach szkolnych? Gdzie dzieci jadą na wycieczkę?
I to nie jest takie, jak kiedyś było – czy jeszcze jest w wielu szkołach, takich dużych molochach – że jest spina nauczycieli z rodzicami. Tylko to idzie w drugą stronę. Ludzie w końcu zrozumieli, że kopią do jednej bramki. Jest współpraca między rodzicami i nauczycielami i coraz fajniejsze są tego efekty. Nasze społeczeństwo się tak oddolnie też zmienia i jest bardziej wspólnotowe.
Zuza: Ja też mam tutaj taki przykład, myślę, że fajny. Pamiętam, że kiedyś rozmawiałam z mamą, która była właśnie bardzo zdenerwowana tym, że dziecko nie chce jeść w ogóle obiadów w szkole, i miała różne techniki, żeby je zmusić do tego jedzenia. Od zakazywania różnych rzeczy, czy związanych z jedzeniem, czy tłumaczenia jakichś punktów itd.
Natomiast gdy zapytałam, jakie są te posiłki na stołówce, czy one są smaczne w ogóle, to ona powiedziała, że nie! Są niezbyt smaczne i córka ciągle narzeka, że śmierdzi na tej stołówce! I to jest znowu przykład przerzucania odpowiedzialności na dziecko. To jest realnie sytuacja, w której dziecko nie jest w stanie w tym miejscu zjeść. Czy nigdy nam się nie zdarzyło wejść do restauracji, w której poczuliśmy…
Anita: Za głośno albo śmierdzi.
Zuza: Za głośno, coś nie tak pachniało, zapach nam nie pasował. Nie wiem, brudny stolik, tak? I wychodzimy z obrzydzeniem z tego miejsca, bo nie chcemy tam jeść. Dziecko też ma prawo do tego.
To, co my możemy zrobić, to zobaczyć, co w otoczeniu możemy zmienić. A może trzeba pójść do tej kuchni? Może trzeba porozmawiać z paniami kucharkami, bo one po prostu nadal żyją tym, jak gotowały 20 lat temu?
I są fajne akcje, pojawia się ich coraz więcej. Nawet pamiętam, że teraz jest jakaś współfinansowana rządowa akcja, która wspiera w przedszkolach zmiany jadłospisu, pracuje się z intendentkami, z paniami w kuchni.
Co można zrobić, żeby pokazać, że właśnie – tak jak mówisz – jesteśmy w tej samej drużynie. I one też często chcą. Przecież to jest przyjemność, jeżeli panie gotują w kuchni i widzą, że dzieci zjadły to jedzenie.
Anita: Tak, one się potem przejmują, jak tyle zupy muszą wylać, no bo przecież muszą, nie?
Zuza: Oczywiście.
Anita: Sanepid, takie jest prawo – one to potem muszą zutylizować.
Zuza: Nie wchodzić, że „znowu obrzydliwe jedzenie, jak pani gotuje i po co tyle tłuszczu?”. Tylko spróbujmy pogadać. Ja wiem, że to trochę jest idealistyczne i że nie zawsze się da. I znowu nasz wpływ na środowisko jest ograniczony. Ale jeżeli tam jest jakaś przestrzeń do rozmowy, to możemy próbować. Możemy próbować.
Anita: Jasne, nawet jeśli jeden posiłek z pięciu się zmieni w tygodniu, to już jest sukces.
A nuż zobaczą, że ten jeden posiłek jest zjadany, a reszta zostaje, i małymi kroczkami… I znowu wybrzmiewa, Zuziu, słowo: relacja. Bardzo mocno.
Zuza: Wszędzie.
Dobre nawyki są „skutkiem ubocznym” relacji
Anita: Na każdym etapie, który opisałaś, wybrzmiewa słowo: relacja, czyli te nawyki tak naprawdę są skutkiem ubocznym relacji. I nie na wszystko mamy wpływ. Tak?
Zuza: Tak. I te nawyki… Tak sobie myślę, że dobrze sobie uświadomić, że nawyki się zmieniają. To jest coś, czym jesteśmy często karmieni, że „nawyki ukształtowane w dzieciństwie zostają przez całe życie”. Nie, nie! A guzik prawda.
Anita: Ale zalecenia też się zmieniają. Mówiłyśmy o tym w kontekście dzieci. A zobacz, ile po drodze… Nie wiem, kiedyś nie jadło się ziemniaków, teraz znowu się je ziemniaki. Ograniczenie mięsa… Teraz ryby – ryby są innej jakości.
Przez te trzydzieści kilka lat zmieniały się też badania naukowe i zalecenia. I potem staramy się zgodnie z tym, co na ten moment wiemy, zrobić to najlepiej – tak jak nasi rodzice 30 lat temu.
Książki z okienkami dla dzieci zgodne z aktualną wiedzą
Zuza: Tak! I tak naprawdę jesteśmy w stanie się dostosować do tych różnych nawyków. Jak sobie spojrzymy wstecz na te 30, 40 lat żywienia naszego, to się okaże, że tyle razy, ile my już zmieniliśmy swój sposób żywienia i swoje nawyki żywieniowe, to naprawdę! I nasze dziecko też w przyszłości może sobie zmienić swoje nawyki żywieniowe.
Ale tak jak mówisz, wyrasta to z tej relacji, że dziecko kojarzy dobrze to, że siadamy do stołu. To przyjemność z jedzenia posiłków, to zainteresowanie jedzeniem. Ta ciekawość: ja chcę poznać!
Ja chcę pójść do nowej restauracji! Chcę się dowiedzieć, jak to smakuje. Nawet jak mi to nie zasmakuje i wypluję. Ale spróbowałem! To jest taki zasób i brak poczucia winy, brak wstydu za to, że coś zjadłem. To jest taki zasób, w który możemy wyposażyć nasze dzieci i który ma szansę zaskutkować tym, że one rzeczywiście w przyszłości będą podążać za coraz lepszą dietą. Bo ja też mam takie poczucie, że większość z nas stopniowo rozwija się do coraz lepszej diety, do coraz lepszych wyborów żywieniowych. Tak. I wiem, że nasze dzieci też będą to robić.

Anita: Tak, dokładnie. Chodzi też o dorosłych, o alkohol, o papierosy… Kiedyś każdy prawie palił, paliło się w domu, a teraz jest całkiem inna świadomość i inaczej się do tego podchodzi.
Dobrze, Zuziu, to wszystko, co mówisz, to dla mnie jest filozofią Zuzy „szpinak robi bleee”. Naprawdę! Bardzo się cieszę, że się spotkałyśmy, że opowiedziałaś nam o tym wszystkim. Jakbyś miała wymienić w podsumowaniu dwa, trzy punkty, które powinniśmy ze sobą zabrać i zapamiętać, i w razie kryzysów sobie przypominać, to co by to było?
Zuza: OK, myślę, że zaufanie to jest pierwsza rzecz. Zaufanie do siebie, że jesteśmy kompetentni, żeby dobrze żywić nasze dzieci, i zaufanie do dziecka. Tak jak powiedziałyśmy, że z nauczycielami gramy do jednej bramki, tak my z dzieckiem też gramy do jednej bramki. Ono też chce się dobrze odżywiać. Ma to wdrukowane ewolucyjnie w swojej głowie, żeby jeść dobrze i różnorodnie, i tak jak rodzice – bo to też jest coś naturalnego. Więc zaufanie, że nawet jeżeli nasze dziecko wykazuje jakieś takie dziwne zachowania, to prawdopodobnie jest to dziecięcy sposób radzenia sobie z jakimiś jego trudnościami.
Jeżeli my będziemy trwać, i to jest chyba druga rzecz – cierpliwość i upór, że my po prostu mamy trwać na tym posterunku i dawać dobre jedzenie, i siadać razem do stołu, i powtarzać to po wielokroć, po wielokroć, po wielokroć. I to przyniesie nam najlepsze, najlepsze owoce.
Jeżeli my jesteśmy taką trwałą opoką, która stawia surówkę zawsze do obiadu, mimo że to my ją zjadamy, a dziecko jej nie zjada. Ale jest, ale jest, ale jest. I to jest, myślę, takie ogromnie, ogromnie ważne.
I chyba trzecia rzecz, którą bym powiedziała, to takie szersze spojrzenie na jedzenie.
Że naprawdę możemy bardzo różnie zdefiniować zdrowe odżywianie. To jest coś, co my często z Martą Kostką, współautorką ze mną „Rozgryzionych”, mówimy, od czego zaczynamy różne rozmowy z ludźmi ciekawymi. Zdrowe odżywianie dla każdego z nas znaczy coś innego, nie?
I niekoniecznie zdrowe odżywianie musimy utożsamiać z jedzeniem warzyw czy niejedzeniem mięsa. Jest dużo aspektów w zdrowym odżywianiu, które mogą być ważne. I trochę jest tak, że możemy się skupić na którymś, wybrać jakieś niewielkie
i do nich dążyć. Ale nasze dziecko może wybrać inne w przyszłości. I to jest już kwestia wartości, jego decyzyjności i autonomii w przyszłości.
Anita: O i to przychodzi bardzo szybko, bardzo, bardzo szybko: dziecko staje się samodzielne w wyborach.
Super! Zuziu, ja to czuję tak, że my w każdym aspekcie, nie tylko żywieniowym, ale głównie w relacji z dzieckiem jako rodzice jesteśmy taką bazą.
I dziecko jak piłeczka na gumeczce – idzie dalej w świat, wraca po wsparcie i idzie jeszcze dalej, znów wraca po wsparcie. Aż już kiedyś tam nie będzie go potrzebowało. Ale od maluszka do starszaka czekamy, kiedy ono przyjdzie po to wsparcie. I ono przyjdzie, i będzie je potrzebowało.
A naszym zadaniem jest je przyjąć z otwartymi ramionami i dać tyle wsparcia, ile potrafimy, ile mamy zasobów i wiedzy. Super! Dziękuję ci bardzo.
Gość: Zuzanna Wędołowska
Montaż: Kamil Dudziński
Transkrypcja: Aleksandra Szymczak
Korekta: Małgorzata Piotrowicz.